Gdy w Święta Bożego Narodzenia 2010 mój Mądry Mąż namówił mnie na przebiegnięcie pierwszego w życiu dystansu 15 km i zrobiłam to, wpadłam w euforię. Do tej pory 10 km to był mój rekord. Pomyślałam wtedy nieśmiało, że za 9 miesięcy, we wrześniu 2011, chcę pobiec maraton. Nie wierzyłam w to co najmniej tak samo, jak nie miałam bladego pojęcia, jak się za to zabrać, poprosiłam więc o pomoc trenera.
Mateusz zrobił mi na początek mnóstwo testów wydolnościowych i opracował plan treningowy. Potem, gdy podczas ćwiczeń pot zalewał mi oczy i gęstniało w płucach, żałowałam, że tak się do tych testów zmobilizowałam. I gdy czułam, że jestem na granicy omdlenia i stanowczo muszę przerwać, stał przy bieżni i powtarzał, że dam radę. Zawsze miał rację. Ilekroć próbowałam choćby odrobinę zmniejszyć tempo, jeszcze bardziej je podkręcał, czym skutecznie oduczył mnie tracenia wiary w siebie aż do momentu, gdy dosłownie spadnę z bieżni (co nigdy nie miało miejsca).
Jego nieustępliwość wynikała z przekonania, że mam wystarczająco dużo siły do wykonania planu. Owszem, myślałam czasem, że zwariował i wymaga ode mnie mobilizacji, do której nie jestem zdolna. A mimo to trenowałam z nim, bo choć szczerze nienawidziłam go w trakcie wysiłku, byłam mu wdzięczna tuż po. Z naszej dwójki był jedyną osobą, która wierzyła, że dam radę. Dzięki niemu w końcu przestałam użalać się nad sobą i koncentrować na zmęczeniu. Zamiast tego zaczęłam skupiać się na osiąganiu celu i identyfikować z tą częścią mnie, która ma siłę go zrealizować. Wiosną już wiedziałam, że dam radę, choć jeszcze w styczniu wydawało mi się to niemożliwe.
Gdy parę dni temu znów postanowiłam pobiec, mając jednak mało czasu i dosłownie zerową kondycję, zadzwoniłam do niego żeby sprawdzić, co o tym myśli.
– Wierzę, że mi się uda, ale może oszalałam?
– Tym razem będzie bolało. Ale oczywiście dasz radę.
Diagnoza Jasia rozsadziła mi głowę parę miesięcy temu. Lekarz, który ją ostatecznie potwierdził, zakończył słowami „cóż ja mogę wam powiedzieć… życie jest takie kruche”. Wróciłam do domu i zaczęłam szukać informacji. Trafiłam na mocne słowa i groźne statystyki, na które nie byłam gotowa. Wstałam, zaczęłam chodzić w kółko po mieszkaniu, jakbym chciała ugasić pożar. Krążyłam dookoła mebli, śledząc własne ślady po podłodze, ściany wirowały, nie umiałam zatrzymać ani myśli, ani siebie samej. Wybiegłam do ogrodu, próbując chwycić się widoku drzew, nieba, złapać jakiś kontakt ze światem, ale on umykał przed moją rozhisteryzowaną głową. Padłam na posadzkę, oparłam się plecami o ścianę i próbowałam oddychać najwolniej jak się da. Wirowanie nie mijało, więc w końcu mu się poddałam.
Byłam przerażona. Poczułam, że muszę porozmawiać z kimś mądrzejszym. I spokojnym. Z kimś, kto wie, jak przez to przejść. Pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy, była Agata Polińska.
– Cześć Agatka – wydusiłam. I nie umiałam powiedzieć więcej. Musiała to usłyszeć, bo po chwili padło po prostu konkretne pytanie.
– Kto? – cisza.
– Ty? – spytała niepewnie. Poczułam łzy napływające do zatok.
– Michał? – zmieniał jej się głos. – Mama? Marta, kto? – płakałam, bo nie miałam siły zaprzeczyć ani powiedzieć tego głośno.
– Jaś – wydusiłam w końcu przez zaciśnięte gardło. I poczułam to samo zaciśnięcie po drugiej stronie.
A po ciszy zagłuszanej moim łkaniem, Agata odezwała się całkowicie odmienionym głosem. Usłyszałam od niej wszystko to, po co dzwoniłam. Wypowiedziane tak kategorycznym tonem, że natychmiast uwierzyłam w każde słowo. Rozłączyłam się spokojna i skupiona na możliwościach. Z wiarą, że wszystko będzie dobrze, więc kończę ze strachem. I że nie jest to dobry moment na rozpacz i przerażenie (chwilę później już wiedziałam, że żaden moment nie jest dobry, szkoda życia). Po raz pierwszy poczułam, że damy sobie radę. I nastał czas działania.
DAM SOBIE RADĘ.
To przekonanie zmienia wszystko. Wiara w to, że się uda, za każdym razem wyzwala we mnie nowe moce. Mija lęk, który mnie osłabia, odzyskuję siłę. Zaczynam działać, co daje jeszcze więcej sił. Działaniom przyświeca pewność, że się uda, więc jestem skuteczna.
To niesamowite, jak ta spirala sama się nakręca. Trzeba tylko uwierzyć.
Dlatego, gdy masz kryzys wiary, zadzwoń do Trenera. Bo gdy Tobie się wydaje, że za chwilę z hukiem spadniesz z bieżni, on pokaże Ci, że wciąż masz siły na bardzo długi bieg.
***
When on Christmas 2010 my Wise Husband talked me into running 15 km for the first time in my life and I did it I went euphoric. 10 km run was my record so far. I thought shyly that in nine months (September 2011) I’d like to run a marathon. I didn’t believe it at least as much as I didn’t have the faintest idea how to make it happen, so I asked the coach for help.
Mateusz started with some endurance tests and developed a training plan for me. When the sweat flooded over my eyes and I felt thickening in my lungs I regretted being so mobilized for these tests. And when I was close to fainting and definitely wanted to stop running he would stay by the treadmill and repeat that I can do it. He was always right. Whenever I tried to slow down just a bit he would turned the speed up even more which effectively discouraged me from losing faith in myself until I literally fall off the treadmill (which has never happened). His stubbornness stemmed from the belief that I have enough strength to carry out the plan. Yes sometimes I thought he was crazy and required things I was not capable of. And yet I trained with him because although frankly I hated him during exercises, I was grateful shortly after. From the two of us he was the only one to believe that I could make it. Thanks to him I finally stopped feeling sorry for myself and focusing on fatigue. Instead I began to concentrate on achieving goals and identify with that part of me who had the power to make it happen. In the spring I knew already I could do it which in January seemed so impossible.
When a couple of days ago I decided to run again, but this time with a little time and virtually zero condition, I called Mateusz to see what he thinks about it.
– I believe I can do it, but maybe I’m crazy?
– This time it will hurt. But of course you can do it.
Jaś’s diagnosis blew my head off a few monts ago. The doctor who finally confirmed it said at the end “what can I tell you… life is so fragile.” I went home and started to seek information. I found strong words and threatening statistics which I was not ready for. I got up and started to walk in circles around the house as I would want to put out the fire. I circled around the furniture following my own footprints on the floor, the walls swirled, I couldn’t stop thinking or stop myself. I ran out to the garden trying to grab a view of trees and sky, catch some contact with the world but it fled from my hysterical head. I fell on the floor, leaned back against the wall and tried to breathe as slowly as possible. The spin wasn’t going to stop so I finally gave in to it.
I was terrified. I needed to talk to someone wiser. And calm. Someone who knows how to get through that. The first person that came to my mind was Agata Polińska .
– Hi Agatka – I coughed out. And I could say no more. She probably felt it and after a while asked a simple question:
– Who?
Silence.
– You? – she asked silently. I felt tears flowing into my sinuses.
– Michał? – her voice changed. – Your mom? Marta, who?
I started crying, having no power to deny or say it out loud.
– Jaś – I squeezed through a lump in my throat. I almost heard her freezing.
After a silence disturbed by my sobbing, she started speaking to me. And I’ve heard everything I was calling for. With firm tone of her voice she made me believe in everything she said. I hung up feeling calm and concentrated only on the chances we had. She gave me faith. I just knew everything would be fine, so there was no sense to be afraid. She told me it was not a good moment for despair and terror (as I was going to realise later there is never a good moment for that). For the first time I felt we can make it. And the action time began.
I CAN MAKE IT.
This belief changes everything. It triggers layers of unusual energy. I become stronger as the fear that weakens me passes. I start to act which makes me even stronger. My actions are guided by the belief I can succeed so I’m efficient. It’s amazing how this beautiful the spiral winds itself.
You just have to believe you can make it.
So when you have a crisis of faith, just call a Coach. Because when you think you’re about to fall off the treadmill with a bang, he will show you that you still have the strength for a long run.
