Las odmieniony / Altered forest

Image

Po długim treningu, o którym pisałam ostatnio, dałam ciału 3 dni na odpoczynek.

W związku z tym, co wydarzyło się w piątek w moim ukochanym lesie kabackim, nie chciałam nawet myśleć o bieganiu.

Dziś nadszedł jednak czas powrotu do aktywności. Gdybym biegała sama, z pewnością nie wybrałabym się do lasu. Na szczęście Michał był ze mną, czułam się więc na tyle bezpiecznie, że pobiegliśmy do Kabat.

Ten las jest dla mnie bardzo szczególny. W 2010 roku, gdy przygotowywałam się do pierwszego w życiu maratonu, biegałam tu cztery razy w tygodniu, spędzając na jego ścieżkach wiele godzin. Od stycznia do końca września przemierzałam je niezależnie od pogody, ucząc się lubić każdą porę roku i cieszyć tym, co ma do zaoferowania. Zimą rozkoszowałam się pięknymi widokami drzew przykrytych kołdrą śniegu i głuchą ciszą przerywaną odgłosami wielkich czarnych ptaków. Potem z zachwytem patrzyłam jak się zmienia, gdy topnieje śnieg i dosłownie z dnia na dzień wita mnie zupełnie odmieniony. Miałam wtedy sporo zabawy z omijaniem roztopów, choć był taki jeden na mojej trasie, którego nie dało się uniknąć, biegłam więc brnąc po kostki w lodowatej kałuży, by dopiero w samochodzie zmienić przemoczone skarpetki i buty. Wiosną budziło się życie, ptaki szalały przekrzykując się nawzajem, na gałęziach pojawiały się pierwsze zielone pąki. Ścieżki, nie radząc sobie z nadmiarem roztopionego śniegu, długo pozostawały mokre, miejscami przypominały po prostu rzeki. Uczyłam się wtedy nowych tras, aby omijać ciągnące się długo kałuże. Bywało, że zapuszczając się w nowe rejony błądziłam, myliłam zakręty, mieszałam kierunki, długo nie znajdując swojej trasy. Wraz z upływem czasu wydłużały się moje biegi, mogłam więc sobie pozwolić na zapuszczanie się w nieznane tereny i bieganie na oślep przed siebie, nie dbając o to, gdzie jestem i jak trafię do domu. Często spotykałam w tym lesie dwie sarenki – zawsze nierozłączne – które nigdy nie uciekały na mój widok, przyglądając mi się jednak uważnie. Raz spotkałam jelenia i było to dla mnie wielkie, metafizyczne przeżycie. I raz wpadłam na lisa. Biegłam wtedy dosłownie po kostki w ściółce, poza ścieżką, przedzierając się między drzewami i prawdopodobnie stratowałam mu norę.

Przez te wszystkie miesiące las był moim wielkim sprzymierzeńcem. Pięknym, potężnym, niezwykle inspirującym i wspierającym towarzyszem. Milczącym świadkiem kryzysów i olśnień, podsuwającym proste odpowiedzi. Widok niewzruszonych zmieniającą się aurą drzew udzielił mi najpiękniejszych lekcji o spokoju i cierpliwości. Kontemplowałam ich tajemniczą mądrość i powolne, konsekwentne wzrastanie, niezależne od okoliczności.

W tamtym czasie mijałam na ścieżkach wielu biegaczy. Jednego z nich widywałam bardzo często i nierzadko wielokrotnie podczas długich treningów. Pozdrawialiśmy się na trzecim, dwunastym, dwudziestym pierwszym, a potem trzydziestym kilometrze, uśmiechając się do siebie coraz szerzej z każdym spotkaniem. Stworzyła się miedzy nami dziwna więź. Nie wiemy, jak mamy na imię, ale znamy się z lasu.

Teraz, gdy po długiej przerwie wróciłam do biegania, znów często spotykamy się na ścieżce i witamy jak starzy znajomi ze szkolnej ławki.

Jednak dziś w lesie było inaczej. Chłodno, ponuro i smutno. Wzmagający się co chwila szum wiatru w liściach drzew brzmiał złowrogo. Miałam fantazję, że las, pogrążony w żałobie, chce strząsnąć z siebie wspomnienie tego, co się stało.

Biegliśmy z Michałem w ciszy. Było pusto i głucho. Po chwili z przeciwnej strony nadbiegł mój stary znajomy, z którym zwykle witamy się promiennym uśmiechem. Uniósł dłoń, żeby się z nami przywitać, ale się nie uśmiechnął. Kontemplowałam to przez chwilę, aż zapytałam Michała, czy to wszystko dzieje się w mojej głowie, czy on też widział jego smutek. Widział.

Las jest zasmucony. I smucą się wszyscy, którzy go kochają. To, co wydarzyło się tu w piątek, było okrutne i przerażające.

Mam dreszcze na wspomnienie opisu policyjnego, że sprawca ubrany był w jasną koszulkę z krótkim rękawem i czarne rękawiczki.

Czarne rękawiczki…

Gdy wybiegliśmy z lasu, uderzył mnie zaskakująco silny podmuch wiatru. W lesie słychać było intensywny szum drzew, ale na ścieżce było spokojnie.

W smutku czy nie, las szumiał dziś głośno, chroniąc nas w ten sposób przed silnym wiatrem. Las taki właśnie jest. To jest jego natura. Ludzka natura, chcę w to wierzyć, też jest dobra.

***

After a long workout described recently I gave my body three days to rest.

Considering what happened on Friday in my beloved Kabacki Forest I didn’t feel like even thinking about running.

Today, however, it was time to return to activity. If I was running alone I‘d certainly choose not to go to the forest. Luckily Michał was with me so feeling safe enough we ran to Kabaty.

This forest is very special for me. In 2010, when I was preparing for my first ever marathon, I ran here four times a week spending on his paths many hours weekly. From January to the end of September I traveled around regardless of the weather learning to enjoy each season and what it has to offer. Winter delighted me with its beautiful views of trees covered with a snow blanket and dead silence broken by the sounds of huge black birds. I watched with delight as it has changed when the snow melted and literally day by day I was greeted by a different forest. I had fun avoiding thaw, but there was one on my route which couldn’t be avoided so I ran wading ankle-deep in an icy puddle, to change wet socks and shoes in the car. Spring gave rise to life, the birds went crazy shouting over each other, first green buds appeared on the branches. Paths still couldn’t cope with melted snow, remaining wet like rivers. I learned new routes to avoid long puddles. There were times I got lost taking wrong turns, venturing into new areas, mixing directions, unable to find my path for long. As time passed my runs were drawing out, so I could venture running blindly into unknown territories, not caring where I am and how I get home. I often met two roe deers in the forest – always inseparable – that never escaped as I was approaching, however, staring at me intently. I met a deer and it was for me strong, metaphysical experience. And I ran into a fox once. Running literally ankle-deep in liter, off the path, breaking through trees I probably trampled his burrow.

Throughout these months the forest became my great ally. Beautiful, powerful, incredibly inspiring and supportive companion. Silent witness to all my crises and revelations, showing me subtly simple answers. Watching trees so unshakable despite changing aura gave me the most beautiful lessons on peace and patience. I contemplated their mysterious wisdom and slow, consistent growth no matter the circumstances.

At that time I met many runners on the paths. One of them I used to see very often, several times during long workouts. We greeted each other on the third, twelfth, twenty-first and thirty- kilometer with a cheerful smile. It has created a strange bond between us. We didn’t know our names, but somehow we became good fellows from the forest.

Recently when I came back after a long time, we often meet again on the paths and greet each other like old high school friends.

But today the forest was different. Cold, gloomy and sad. The wind blowing and rustling the leaves heavily sounded ominous. I had a fantasy that the forest, deep in mourning, wants to shake off the memory of what happened.

We ran with Michał in silence. I sensed emptiness and dead silence. Then I saw my old fellow coming from the opposite side of the path. Usually greeting me with a glowing smile, today he just raised his hand to say hello. I contemplated it for a while and I asked Michał if it was all happening just in my head or did he also saw his sadness. He saw.

The forest is sad today. As is everyone who loves it. What happened here on Friday was cruel and frightening.

I shiver at the memory of a police description of the rapist – he was dressed in a bright T-shirt with short sleeves and black gloves.

Black gloves…

When we ran out of the woods, it struck me how surprisingly strong the wind was. We could hear heavy sound of the trees in the forest, but the paths were so calm and quiet.

In mouring or not, the forest hummed loudly today, protecting us from strong wind. This is what forest does. That’s its nature. Human nature, I want to believe it, is good too.

This entry was posted in Running and tagged , , , . Bookmark the permalink.

3 Responses to Las odmieniony / Altered forest

  1. zycie's avatar zycie says:

    I every time spent my half an hour to read this weblog’s articles or reviews every day along with a cup of coffee.

  2. I take pleasure in, result in I discovered exactly what
    I was taking a look for. You have ended my 4 day lengthy
    hunt! God Bless you man. Have a great day.
    Bye

Leave a reply to aranżacja wnętrz Cancel reply