Udało się! Dobiegłam wczoraj do mety. To był jeden z cudów, jakich doświadczyłam w ciągu ostatnich sześciu miesięcy dzięki Wam.
Pierwszych dwadzieścia kilometrów przebiegłam nogami. Kolejnych dziesięć – głową. A przez ostatnich dwanaście niosło mnie wyłącznie serce. Był to najpiękniejszy i paradoksalnie najlżejszy odcinek maratonu. Od trzydziestego kilometra po prostu wiedziałam, że będzie lekko i bezboleśnie. Nie myliłam się. Było przepięknie.
Całą trasę biegliśmy wspólnie z Michałem. Razem w różnych odcieniach bólu przez ponad 42 kilometry. Będziemy to pamiętać do końca życia.
Przed startem byłam zaskakująco spokojna. I – jakkolwiek śmiesznie to brzmi – niepokoił mnie ten spokój. Martwiłam się, że w takim stanie umysłu ciało nie zmobilizuje się wystarczająco i nie przetrwa obciążenia. Oczywiście martwiłam się zupełnie niepotrzebnie.
Pierwsze kilometry przebiegłam jak we śnie. Nad miastem unosiła się gęsta mgła. Kolory, odgłosy – wszystko wydawało się nierealne. Mimo że bieg dopiero się rozpoczął, czułam ciężar w nogach i z trwogą pomyślałam o tym, co mnie dziś czeka. Mijaliśmy tłumy kibiców z transparentami, które zagrzewały do walki i rozśmieszały do łez. Gdzieś na drugim kilometrze stał starszy pan z planszą „Welcam of Heroes”. Chwilę dalej, na Placu Teatralnym, pani trzymała transparent dla syna „Dasz radę, to jest blisko jak na działkę!”. Patrzyłam na tych wszystkich ludzi za barierkami i myślałam o Was. O tym, ile sił mi daliście po drodze. Jak niewiarygodni jesteście. Zaczęły mnie zalewać pierwsze fale wzruszenia. Pierwsze z wielu.
Zanim się spostrzegliśmy, byliśmy za piątym kilometrem. Po kolejnych pięciu wbiegliśmy do tunelu pod mostem Świętokrzyskim. Tam standardowo wszyscy biegnący zaczęli krzyczeć. Głosy odbijały się od ścian, tworząc niesamowicie intensywne echo. Była w tym niesłychana moc. Poczułam się jak żołnierz – jeden z wielu, część wielkiej całości. Byliśmy jak armia biegnąca do walki o coś bardzo dla nas cennego. Wrzeszcząca, nieujarzmiona, gotowa na wszystko. I znów o Was pomyślałam, bo tak się czułam z Wami w ostatnich miesiącach. Cały tunel przebiegłam płacząc ze wzruszenia.
Na trzynastym kilometrze zadzwoniłam do Jasia. Powiedziałam mu wszystko, co ważne i poprosiłam o wysyłanie nam dobrej energii.
Po kolejnych paru kilometrach znaleźliśmy się w Łazienkach Królewskich. Uwielbiam ten odcinek. Kojarzy mi się z całą masą pięknych wspomnień. Pierwsze randki z Michałem, łowienie ślimaków z Jasiem, pierwsze przygody z bieganiem. Nasilający się z każdym kilometrem ból w stopach odrywał mnie jednak skutecznie od bezbrzeżnej radości bycia w tak pięknym miejscu. Stopy nigdy nie bolały mnie tak wcześnie. Skoro zaczęło się już teraz, co będzie dalej? Bałam się coraz bardziej.
Po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się na chwilę pod toaletą. Przyjemnie było na parę minut przestać biec, ale potem… Ponowne rozruszanie stawów okazało się potwornie bolesne. Przy okazji dowiedziałam się, że bolą mnie nie tylko stopy, ale też kolana i biodra. Już wiedzieliśmy, że kolejne przystanki po prostu nie wchodzą w grę. Po minucie nogi ponownie nam się jednak rozgrzały i ból – choć nie minął – wrócił do swojego poprzedniego natężenia. Był do wytrzymania. Obiecaliśmy sobie, że jeśli znów trzeba się będzie zatrzymać, będziemy pamiętać o tym, że cierpienie przy ponownym starcie mija szybko.
Po dwudziestu kilometrach zaczęliśmy się zbliżać do Wilanowa. Poza bólem w stopach martwiło mnie narastające rwanie w prawym biodrze. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego. Zaczęłam brać pod uwagę, że to biodro może mnie zatrzymać, bo – o ile ból stóp to mój stary znajomy – ten w biodrze był niespodzianką i nie miałam pojęcia, w co przerodzi się za chwilę.
I wtedy przyłapałam się na tym, że od dłuższego czasu koncentruję się wyłącznie na bólu, który przecież nie minie. Mało tego – będzie narastał. Zaczynałam się bać, że nie dam sobie z nim rady. Pojawił się za wcześnie, żeby go znieść na kolejnych kilometrach. Wiadomo przecież, że pierwsza połowa maratonu to pestka. Walka rozpoczyna się po trzydziestym kilometrze.
Dotarło do mnie, że jeśli chcę przetrwać, muszę zabrać uwagę z nóg. Po prostu odciąć odczuwanie dolegliwości. Ból jest nieunikniony, cierpienie to wybór, pomyślałam. Postanowiłam wyprowadzić się z dolnej części ciała i zamieszkać w oddechu. Przeniosłam uwagę nad miednicę, zaczęłam słuchać oddechu. Okazało się to bardzo przyjemne i kojące. Biegliśmy dość dynamicznie, ale oddech miałam zrównoważony i spokojny. Powoli zaczął wracać spokój.
W połowie drogi znów zadzwoniłam do Jasia. Powiedziałam mu, że wciąż o nim myślę i poprosiłam o telepatyczne wysyłanie dobrej energii. Jaś jest niezły w te klocki. Obiecał, że się postara.
Na dwudziestym szóstym kilometrze Michał przyznał, że dobija go ból w stopie. Wcześniej żadne z nas na nic się głośno nie poskarżyło. Walczyliśmy w ciszy. Jeśli rozmawialiśmy, to tylko o przyjemnych rzeczach.
Poprosiłam, żebyśmy nie wchodzili w temat bólu, bo mnie stopy męczą od bardzo dawna, ale nie chcę o tym myśleć. Postanowiliśmy, że do trzydziestego kilometra biegniemy bez zmian, a potem pomyślimy, co dalej.
Trzy kilometry później, tuż pod naszym domem, czekała na nas grupa przyjaciół. Wyściskaliśmy się z nimi i z wielkimi uśmiechami pobiegliśmy dalej. To spotkanie dało nam porządny zastrzyk pozytywnej energii.
Zbliżał się trzydziesty kilometr. Chwila prawdy i decyzji, co dalej. Zajrzałam w głąb siebie. A tam cisza. Spokój. Lekkość. Zajrzałam do stóp. Wiedziałam, że ból tam jest. Ale nie czułam go. To samo było z kolanami i biodrem. Wiedziałam. Ale nie czułam. A więc to prawda – ból jest nieunikniony, cierpienie to wybór.
I wtedy mnie olśniło. Nogi mnie poniosą. Są wystarczająco silne. Pobiegną – bez mojego udziału. Zawarłam z nimi jakiś rodzaj paktu i mogłam się od tej pory spokojnie skupić na górze. Na oddechu, na niebie, na ludziach dookoła, na tym, że biegnę z Michałem. Na tym, że tyle razem przeszliśmy. I że jak zwykle damy sobie radę. Na tym, jak bardzo go kocham. Na niebieskich oczach Jasia, na jego uśmiechu. Na tym, jak bardzo nas zbliżyła jego choroba, jak scaliła naszą Rodzinę, jak nas zbliżyła do ludzi. Jak piękny jest świat. Ile ma do zaoferowania. Ile się wydarzyło w ostatnim czasie. Ile się nauczyłam. I na tym, że wszystko, co nam się przydarza, ma sens. Wszystko jest dobre – bo się przydarza. I jeśli stajemy przed ścianą, to znaczy, że możemy ją pokonać i stać się tym samym lepszymi, silniejszymi ludźmi. Jeśli ktoś nas przed nią postawił, to dlatego, że mamy w sobie moc, o której inaczej byśmy się nie dowiedzieli. Patrzyłam w niebo, czułam słońce na plecach i krzyczałam ze szczęścia „Kochanie, już zaraz meta, zaraz tam będziemy!”.
Ale tak naprawdę nigdzie mi się nie spieszyło. Wiedziałam, że mogę teraz biec przed siebie bez opamiętania, nic mnie nie zatrzyma. Czułam się połączona z całym światem. Zakochana w każdym człowieku na drodze. W każdym kilometrze. Połączona z własnym ciałem jak nigdy przedtem, choć równocześnie kompletnie poza nim. Świadomość, że ciało biegnie samo, bez mojej woli, bez mojego wysiłku, działała uskrzydlająco. Płynęłam przed siebie w euforii.
Na czterdziestym kilometrze znów zadzwoniłam do Jasia. Biegliśmy dość szybko, mimo to miałam spokojny głos. Spokojny oddech. Byłam szczęśliwa.
Na metę wbiegliśmy z Michałem trzymając się za ręce. Towarzyszyły nam dzikie okrzyki Rodziny i Przyjaciół. Machaliśmy do nich śmiejąc się jak dzieci.
A potem padliśmy sobie w ramiona. I zaczęłam płakać ze szczęścia.
Dziękuję Wam za to, czego mnie nauczyliście.
Za to, co pokazaliście Jasiowi.
Świat jest pięknym miejscem. Pełnym dobrych ludzi i wiernych przyjaciół.
Drzemie w nas ogromna siła. Możemy znacznie więcej, niż nam się wydaje.
Nasze serce to wszystko wie.
O świecie, o ludziach. I o naszych granicach.
Nikt ich nigdy nie postawił. Nikt o nich nie słyszał.
Możemy wszystko.
Wszyscy jesteśmy połączeni.
Dziękuję!
***
I did it! Reached the finish line yesterday. It was one of the wonders I’ve experienced in last six months thanks to you. Thank you!
First twenty kilometers I ran with my legs. Another ten – with my head. For the last twelve I was carried only by my heart. It was the most beautiful and, paradoxically, the lightest episode of the whole marathon. From the 30. kilometer I just knew it would be easy and painless. I was not mistaken. It was beautiful.
We ran together with Michał. Together in different shades of pain for more than 42 kilometers. We’ll remember it for a lifetime.
I was surprisingly calm before the start. And – however ridiculous it sounds – this peace of mind bothered me. I was worried this state of mind wouldn’t mobilize my body enough to survive the whole thing. Of course it was unnecessary.
First kilometers were like a dream. The fog hovered over the city. The colors, the sounds – all seemed unreal. Although the marathon has only just started I felt terrible weight in legs. I was afraid of everything awaiting me today. We were passing crowds with banners that cheered and cracked us up. On the second kilometer there was an old man with a board “Welcam of Heroes “. A moment later, at Theatre Square, there was a lady with a banner for her son, “You can do it, it’s as close as to our country house!”. I looked at all people behind the barriers and thought of you all. How much power you have given me along the way. How unbelievable you are. I felt the first wave of emotions. The first of many others.
Before we knew we were on the fifth kilometer. After another five we ran into the tunnel under Świetokrzyski Bridge. All the runners started screamed as they usually do here. Their voices bounced off the walls creating intense echo. You could feel incredible power it has unleashed in all of us. I felt like a soldier – one of many others, a part of a great whole. We were running like an army, ready to fight for something very precious. Screaming, untamed and ready for anything. And again I thought of you – that ‘s how I felt with you on my side in recent months. I ran weeping with emotion through the tunnel.
On the 13th kilometer I called Jaś. I told him all important things and I asked him to send us some good energy.
After another few kilometers we were in Łazienki Królewskie. I love this place. It reminds me of all beautiful moments in my life. First dates with Michał, catching snails with Jaś, my first running adventures. Growing pain in my feet, however, effectively tore me from boundless joy of being in this beautiful place. Feet never hurt me so early. If it started now, what happens next? I was seriously afraid.
After a few kilometers we stopped for a moment at the toilets. It was nice to stop running for a few minutes, but then again … making the joints move again was horribly painful. I discovered that not only my feet were in pain, but also knees and hips. We knew already there was no way to stop again. After a minute legs got warmed up again and the pain – although didn’t disappear – became bearable again. We promised each other that if we were to stop again we would remember the suffering passes quickly.
After twenty kilometers we started to approach the Wilanów. In addition to pain I felt in feet I was bothered by growing tearing in my right hip. I’ve never felt anything like that. I began to consider that this hip could stop me, because – as far as foot pain was my old friend – this was a surprise and I had no idea what it may look like later on.
And then I realised that for a long time I focused only on pain which was not going to dissapear. Not only that – it would continue to grow I began to fear I wouldn’t make it. The pain appeared too early to hold on to the finish line. I knew the first half of marathon was a piece of cake. The fight was going to start after thirty kilometers.
It occurred to me that if I wanted to survive I had to forget about my legs. Just cut off the feeling of discomfort. Pain is inevitable, suffering is a choice, I thought. I decided to move out from the lower part of the body and focus on breathing. So I started listening to my breath. I found it pleasant and soothing. We were running pretty fast but I was breathing slowly and smoothly. I felt calm again.
I called Jaś after 21st kilometer. Told him I thought about him and asked him to telepathically send us good vibes. He is good at this. He promised to try.
On the 26th kilometer Michał admitted pain in his foot was killing him. Before that we didn’t complained loudly, fighting in silence. If we talked it’s just about pleasant things.
I asked him to quit pain talk since my feet were bothering me for a long time already and I didn’t want to think about it. We decided to run until the 30th km and then think what next.
Three kilometers later we met a group of friends waiting for us near our house. We hugged them all with big smiles and ran away. This meeting gave us a decent boost of positive energy.
The 30th km was coming. The moment of truth and decision what to do next. I looked inside myself. Silence. Peace of mind. Lightness. I focused at feet. I knew the pain was there. But I didn’t feel it. It was the same with knees and the hip. I knew it. But I didn’t feel. So this is true, I thought, pain is inevitable, but suffering is a choice.
And then it hit me. My legs will suffer. They are strong enough. They will run – without me. We had some kind of a deal and I could calmly focus on anything else. The breath, the sky, people around, running with Michał. On the fact we’ve been through so much together. And we will as usually make it. I thought of how much I loved him. Of Jaś’s blue eyes and his smile. Of how much we got close together during his illness, how it consolidated our family, how we got close to the people around. How beautiful the world is. How much it has to offer. How much has happened in recent times. How much I’ve learned. And the fact that everything that happens to us – makes sense. Everything is good – because it happens. And if you stand in front of the wall it means you can overcome it and by so, become a better, stronger person. If someone puts us in front of it, it’s because we have the power which otherwise we wouldn’t discover. I looked up at the sky, felt the sun on my back and screamed with joy “Honey, the finish line is so close, we’ll be right there!”
But I was in no hurry. I knew I could run as long as I had to and nothing could stop me. I felt connected to the world. In love with every person on my way. With every kilometer. I was connected to my body like never before and – at the same time – I was completely outside it. I knew my body would run itself, without my will, without my efort. I ran, or maybe I flew, in euphoria.
I called Jaś again at 42nd kilometer. We were running pretty fast but I had a calm voice. Quiet breathing. I was happy.
We crossed the finish line holding hands. Accompanied by wild cheers of Family and Friends. We waved at them laughing like children.
And then we cuddled. I started to cry with happiness.
Thank you for what you’ve taught me.
For everything you showed Jaś.
The world is such a beautiful place. Full of good people and faithful friends.
We are all so strong. We can do much more than we think.
Our heart knows it all.
About the world, about people. And our boundaries.
Nobody never set them. No one heard of them.
We can do everything.
We are all connected.
Thank you!

No i się popłakałem ze wzruszenia…. 🙂 Piękne słowa, Marto. Dziękuję Ci za nie.
😉 bardzo się cieszę! ściski!
Piękne i wzruszające, gratuluję Wam.
dzieki Wojtek!
Każdy wpis na blogu to dla mnie ogromne wzruszenie.
I dowód na to…, że można…, że się da…, że nie ma granic…, że nie można się nigdy poddawać…, że są dookoła nas ludzie gotowi być razem z nami…
Że życie jest piękne, choć nie zawsze potrafimy dostrzec jego uroki…
Dziękuję za te piękne słowa.
Jesteście WSPANIALI!
swiat jest wspanialy – a my razem z nim 😉
Pani Marto ! Jest Pani wspaniałą kobietą. Pilnie śledzę losy Waszego syna, którego też podziwiam i życzę Mu oczywiście wielkiej siły w walce z trudnym przeciwnikiem. Trudnym lecz nie do pokonania. Jaś wygra, zwycięży i już. Ale nie tym chciałem się z Panią podzielić. Myśle, ba wiem, ze jest Pani w pełni świadoma swojej wartości, alę mam potrzebę by Pani wiedziała, że gdzieś jest taki facet, którego “oszołomił” ten tekst, pełen wielkiej miłości i czułości. Piękny i wzruszający. To dzieło jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzale, bo zrodzone z miłości – matczynej miłości. PIĘKNIE PANI PISZE!
Życzę wytrwałości i wiary.
Taki sobie “znajomy” z f 🙂 (kolega szkolny Ewy I Andrzeja)
Panie Andrzeju, z calego serca dziekuje za te niesamowite slowa! Jest mi bardzo, bardzo milo! Wlasciwie sie wzruszylam 😉 Pozdrowienia!
Marta,
Calkowicie potwierdzam i zgadzam sie ze wszystkim co powyzej napisal Pan Tomasz Janecki – jestes wspaniala! Pamietasz, kiedys, dawno temu, zaczelas pisac ksiazke – nawet przeslalas mi czastki do przeczytania…zawsze wiedzialam, ze posiadasz ogromny dar – niesamowita lekkosc przekazania mysli w tak piekny i gleboki sposob. Ale, to tylko PRAWDA moze byc tak mocna i niepowtarzalna, i z glebokim wzruszeniem odebrana. Nie mozesz zaprzestac…a moze ten “blog” przetworzy sie w cos wiekszego!
Jestes gleboko w naszych serduszkach!
Love, Mira & Olek
CIociu, dziekuje! You made my day! Bede pamietac o tym, co napisalas! Ja tea mam Was w sercu caly czas! Usciski dla Wszystkich i do zobaczenia niebawem mam nadzieje 😉 calusy!
Marta,
Popakaam si okropnie czytajc Twj tekst. Jeste wielka!!! Trzymajcie si kochani!!!
Maria
_____
Maria, sama nie wiem, czy to dobrze, ze sie okropnie poplakalas 😉 dzieki!
Dobrze, że przeczytałam Pani teks. Ma Pani dar przekazywania energii 🙂 Taka siła i wiara jest mi teraz potrzebna. Trzymam za Was kciuki.
Dominika
Ciesze sie, Pani Dominiko! Powodzenia!
Excellent website you have here but I was wondering
if you knew of any discussion boards that cover the same topics discussed here?
I’d really love to be a part of group where I can get advice from other knowledgeable individuals
that share the same interest. If you have any suggestions,
please let me know. Bless you!
It’s remarkable to pay a quick visit this site and reading the views of all
mates on the topic of this piece of writing,
while I am also zealous of getting experience.
hey there and thank you for your information – I have
definitely picked up something new from right here. I did however expertise several technical points using
this web site, since I experienced to reload the website many times
previous to I could get it to load correctly. I had been wondering if your web hosting is OK?
Not that I’m complaining, but slow loading instances times will sometimes affect your placement in google
and could damage your quality score if ads and marketing with Adwords.
Anyway I’m adding this RSS to my email and can look out for a lot more of your respective interesting content.
Make sure you update this again soon.
What’s Happening i’m new to this, I stumbled upon this I’ve found It absolutely helpful and it has aided me out loads.
I’m hoping to contribute & aid other customers like its aided me.
Good job.